Rozdział I, część II.

Styczeń 2007.

Alka jak zwykle rozgadała się w najlepsze nieco odbiegając od tematu.

- Dobra, Ala, ale co z tym kursem gitarowym? Gdzie, kiedy? – naprowadziłam ją na właściwe tory.

- No w Domu Artystycznym. Mają takiego świetnego gościa, starszy, może około 50-tki. Ale jak wyczytałam w internecie, jak prowadził zajęcia w innych tego typu ośrodkach kultury, to ma same plusy. Myślę, że nadawałabyś się do tego – tłumaczyła, a ja już miałam jej coś powiedzieć, gdy zaczęła kontynuować – mimo, że wiem, że potrafisz grać. Ale certyfikat, by Ci się przydał, co nie? – zapytała.

- Certyfikat? Jaki? – zapytałam, bo do tej pory słyszałam o certyfikatach np. dotyczących nauki języków obcych.

- Oj no, nie certyfikat. Zaświadczenie o ukończeniu kursu – wytłumaczyła wreszcie.

Przewróciłam oczami i westchnęłam.

- Oj Alka, a po co mi zaświadczenie? Do szkoły muzycznej nie idę, żeby jakieś punkty zbierać czy coś – powiedziałam, tym samym wyjmując gitarę z pokrowca.

Moja piękna, czarno-ognista gitara. Służyła mi już 4 rok. Poprzednia – którą dostałam od ojca – niestety stała się na moje możliwości zbyt… mała. Gitarę akustyczną, którą aktualnie posiadałam, kupiłam za własne pieniądze zarobione przy zbiorze truskawek. Tak wiem, powiesz, że „kto zatrudnił niepełnoletnią?”, ale uwierz, że nie byłam zatrudniona. Przeglądając ogłoszenia dotyczące poszukiwania osób do zbioru truskawek niedaleko mojej okolicy, po prostu na nie odpowiedziałam. Moim jedynym warunkiem – (pomyślisz, „Jak dziecko może stawiać warunki?”) – było to, żeby kasa się zgadzała. Mogłam zrywać truskawki do ciemnej nocy. W tym wszystkim pomagał mi cel, dążenie do niego. A wtedy, cztery lata wstecz, była nim nowa gitara.

- Matko, Anka… Ty to jak jakiś dorosły gadasz – czasem trudno mi ciebie zrozumieć. Nie będziesz chciała zaświadczenia to nie. Ale jak człowiek, profesjonalista, może cię czegoś nauczyć – a myślę, że może – to czemu nie spróbować – podsumowała Alka.

Popadłam w zadumę.

W sumie, ma rację. Potrafię grać, ale skąd wiem czy to perfekcja? Mój kochany tata nie ma zbyt wiele czasu, by mnie „doszlifować”, więc takie zajęcia są dla mnie szansą na udoskonalenie. Ale, ale… zapewne są związane z tym jakieś koszty.

- Zajęcia przez pierwsze 2 miesiące są za darmo – powiedziała Alka jakby czytając mi w myślach.

- Ok, a później?

- Później to 10 zł za lekcję. W ciągu tygodnia będą jakieś 3 lekcje, przynajmniej tak tu piszą, więc 30 złotych na tydzień. Tata ci da?

- Tyle to myślę, że da. Nie powinno być problemu. Trzeba się zapisywać? – zapytałam.

- Owszem. Od jutra. Wiesz… ja też wybrałam coś dla siebie. Malarstwo – poinformowała z dumą Alka.

Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

- Ty i malarstwo? Przecież ledwo co pędzel umiesz w ręku trzymać – dodałam.

- Zobaczysz, że jeszcze będzie ze mnie damski da Vinci!

- Z pewnością! To do zobaczenia jutro, moja ty Mona Liso! – powiedziałam ze śmiechem rozłączając się.

Czasem decyzja podjęta w ciągu kilku minut, może rozciągnąć się na całe życie. To jest niesamowite. Ktoś cię na coś namawia, motywuje, by coś zrobić, a nie wiesz o tym, że cel może mieć drugą stronę. Tak zwany skutek uboczny celu.

 Dążysz do czegoś, a jednocześnie zmieniasz swoje życie o 180 stopnie.

Mój cel stał się pierwszym krokiem do czegoś niedozwolonego.

Katerinet


1 komentarz:

  1. No i tu zawiązuje się akcja. Robi się coraz ciekawiej. Kto by pomyślał, że Alka znajdzie coś (kogoś) dla bohaterki w Domu Artystycznym...
    Z dugiej strony jeśli ktoś czuje gitarę, to czemu nie pomóc sobie? 😉
    Rozbawił mnie też wątek z "damski da Vinci" 👍 😄

    Dobrze prowadzisz. Powoli. Jest tło, dialogi i stopniowanie. Nie zadługie, to pozwala się skupić na najwazniejszych sprawach.

    Pozdrawiam! 🖐️

    OdpowiedzUsuń